niedziela, 7 listopada 2010

Woda

  tysiac pytan, niemal brak miejsca na jakakolwiek odpowiedz, dzien dzisiejszy, jasny, sloneczny, chyli sie ku ciemni swojego zimnego grobu. Wszystkie mysli, watki, ktore probowalem uchwycic chociaz na chwile, zniknely, zamarly w swym bezksztalcie. Na dnie bialego,wysokiego kubka, resztki zimnej, slodkiej kawy, ktore spijam zeby zgasic niesmak po papierosie, a przeciez nie znosze resztek, kojarza mi sie z bieda, niedostatkiem, moze nie tylko ja.., przeciez dobrze pamietam jak to wtedy bylo. Dzis zupelnie inaczej na to patrze, to zupelnie oczywiste, serce mi peka jak pomysle, jak probuje sobie wyobrazic...ale nie o tym przeciez, to tak jakby poczatek, chociaz zupelnie nie!
Czy to, ze staram sie zyc jak zwykly czlowiek, odnalezc sie w tym bajzlu terazniejszosci, byc odpowiedzialnym ojcem, mezem sprawi, ze zgasnie we mnie ten, wydawaloby sie wieczysty plomien, bunt przeciwko swiatu, rzeczywistosci podrzucanej nam pod nos, tej jedynej wlasciwej, Niepodwazalnej?
Sa dni, ktore odrzucam jak niechciane dzieci, staram sie je pominac, zatopic we mgle, w uspieniu, filmy tak na prawde nie pomagaja, zamiast tlumic, tamowac krwotok lez, otwieraja serce jeszcze bardziej, wydaje mi sie, ze o tym wiemy, ale mimo wszystko i tak do tego dazymy. Jak cmy w plomienie swiec, naftowych lamp, uzaleznieni  od tej ambrozji, wiecznie uzaleznieni od odznan, emocji, impulsow nadchodzacych zewszad .
I znowu lyk ! pieprzone ohydztwo, ale chociaz slodkie .-.
kazdemu spalonemu papierosowi towazyszy bukiet mysli, caly wachlarz, a przeciez tego roku juz ich troche bylo, liczac juz kolo trzystu dni i prawie paczce dziennie, jakies szesc tysiecy i kazdy papieros mial jakies znaczenie, swoja indywidualnosc, swoja chwile ...czyz nasze istnienia w pewnym stopniu nie przypominaja spalonych petow? tak jak ten jeden papieros ma wplyw na nasze zdrowie, tak my na ten sfatygowany i zmeczony swiat, hmmm ot sie panu wyrwalo kurewsko zbytecznie !
Tak jak za mej szczeniecosci obiecywali, tak i sie dzieje, czas przyspiesza, lysy, stary oszust nie oszczedza, nie ma litosci, paradoksalnie jego dni w tym naszym wszechswiecie sa rowniez policzone, bo przeciez jak wiadomo czas kiedys tez sie skonczy, ale to jadro ciemnosci niech pulsuje teraz niezauwazalne, nieistotne, moj batyskaf dzisiaj zostalby zmietolony, zgnieciony niczym plod wyrwany z matczynej macicy przez wielkiego,wscieklego ogra ...
Wiec przyspiesza juz tylko, jak butla po tanim sikaczu turla sie w dol po mokrej ulicy.
Zabawne i rownie tragiczne, tak bardzo smutne jest patrzec na tych, co biegna za nia, probuja zlapac, nie przyjmujac do swiadomosci tego , ze to nie mozliwe, ze sie nie da, z drugiej strony jest w tym magiczna moc, swoisty urok, wlasnie ten bunt przeciwko porzadkowi wszechswiata, ta niezgoda z tym, ze tak ma byc i koniec..., wiec tak pedza w dol tej ulicy wywracaja sie zdzieraja kolana i rece, tak szybko wypadaja wlosy, siwieja, peka im serce, a na koncu czerwony starzec, milczacy monolit bez twarzy,zimny kamien.
''Wspolczesny autyzm'' nie pozwala mi uwierzyc, wpastowac sie w dzisiejszosc, chociaz staram sie, probuje zanurzyc sie do szyi w tej brudnej, swietej rzece zycia, ale przeciez wen fekalia i zjelczale truchla, jak mam uwierzyc ? Szczerym sercem zazdroszcze tym, ktorzy z taka latwoscia, prawie polotem zanurzaja swoje zycia w tym bagnie, swiat ewoluuje, jasnieje, wszystko staje sie tak oczywiste dla nas ludzi, wszystko ma swoje miejsce, wyjasnienie, cel i swoj koniec - to wszytko takie ladne, proste ...rzeki plyna!
ide zrobic sobie kawe...

1 komentarz:

  1. resztki = coś, co można jeszcze ocalić. how about that?

    bunt może istnieć w równowadze. jeśli tylko jest świadomy, jeśli wynika z rozumienia istoty świata. życia. dynamiki bytu.
    może to dowód na moje szaleństwo, a może jednak nie ma niczego niewłaściwego w akceptowaniu dni wyrosłych z ciemności i kipiących elementarnym smutkiem. może to brak wentyla bezpieczeństwa sprawia, że nie potrafię odmówić żadnemu doświadczeniu i że każde pragnę przeżyć jak najgłębiej.

    piękna myśl. moje życie zawiera się w motylach. co świt wypuszczam jednego i każdego ranka znajduję na parapecie parę zmarzniętych skrzydełek. albo spalonych. dzień, w którym obudzi mnie stukanie o szybę pary przezroczystych skrzydeł będzie dniem, w którym potwierdzi się cała moja wiara w istnienie. póki co - czas próby.

    czas jest piękny. dzięki niemu każde mrugnięcie odmierzające chwile przybliża mnie do domu.

    pamiętaj, jesteśmy tym, kim chcielibyśmy być. to słowa mądrzejszego ode mnie i trochę czasu upłynęło, zanim je naprawdę pojęłam.
    ja rzeźbię mój codzień.
    ja rzeźbię moją rzeczywistość.
    ja noszę w sobie świątynię, otwartą i jednocześnie solidną. odebrać nie może mi jej nikt, a póki istnieje - to ja jestem panią siebie i mojego życia.
    na wiele rzeczy nie mam wpływu, ale nigdy nie wiesz czy któraś z tych maleńkich spraw, na które wpłynąć możesz nie okaże się wielką. największą. i zyska znaczenie dla wielu.

    nadzieja, która nigdy nie upaprała twarzy błotem jest słaba i nieświadoma siebie.

    OdpowiedzUsuń